Zostaw świat za sobą i Święto ognia


Przed nami weekend, nawet taki dłuższy, czyli idealny czas na wieczorne filmowe seanse w towarzystwie popcornu, albo innych smakołyków. Dziś polecę Wam dwa filmy. Jeden obejrzałam kilka dni temu, a drugi już kilka tygodni wstecz. Ale oba oceniam wysoko!

„Zostaw świat za sobą”, dostępny jest na Netflixie. Muszę przyznać, że to trzymający w napięciu thriller psychologiczny, napisany i wyreżyserowany przez Sama Esmaila („Mr. Robot”). Film oparty jest na powieści Rumaana Alama z 2020 roku o tym samym tytule.

Fabuła skupia się na bogatej parze z Nowego Jorku, Clay’u (Ethan Hawke) i Amandzie(Julia Roberts), którzy wraz z synem Archiem i córką Rose wyjeżdżają na krótki wypad do Hamptons. Wynajmują ekskluzywny dom i zamierzają rodzinnie spędzić najbliższe dni. Ich beztroski wypoczynek zostaje nagle przerwany przez tajemniczy blackout i niepokojące pogłoski o globalnym kataklizmie. Nagle do wynajmowanego domu wracają właściciele i zamierzają się tam schronić. Obie rodziny podchodzą do siebie z dużą rezerwą, ale muszą współpracować, aby przetrwać w obliczu niepewnej przyszłości.

Film jest naprawdę świetnie skonstruowanym thrillerem, który trzyma widza w napięciu od początku do końca. Reżyser buduje atmosferę niepokoju i paranoi stopniowo, wykorzystując subtelne wskazówki i niepokojące obrazy. Świetne kreacje aktorskie, zwłaszcza Julii Roberts i Ethana Hawke’a, dodają realizmu i głębi postaciom.

Film porusza również szereg ważnych kwestii społecznych, takich jak nierówność, uzależnienie od technologii i kruchość cywilizacji. Chociaż akcja rozgrywa się w nieco apokaliptycznej scenerii, obraz pozostaje uniwersalną historią o rodzinie, strachu i przetrwaniu. Ważna uwaga, nie znajdziecie tu potworów, stworów z kosmosu i zombie. To wciąż bardzo realistyczny i trzymający się ziemi obraz.

„Zostaw świat za sobą” to zdecydowanie godny uwagi film, który na długo pozostanie w pamięci . To nieco mroczny, ale wciągający thriller psychologiczny, który skłania do refleksji nad kondycją współczesnego świata.

Zdecydowanie tak! „Zostaw świat za sobą” to film, który spodoba się fanom thrillerów psychologicznych, filmów katastroficznych oraz tym, którzy szukają kina ambitnego i skłaniającego do myślenia. Głównie do myślenia daje nam finał, którzy niektórzy znienawidzą, a inni pokochają.

„Święto ognia” znalazłam na Playerze Canal Plus, kiedy szukałam czegoś na pozytywne zakończenie dnia. Najnowszy film Kingi Dębskiej, oparty jest na bestsellerowej powieści Jakuba Małeckiego. Fabuła skupia się na dwóch siostrach, Nastce i Łucji, oraz ich ojcu i tajemniczej, bardzo kolorowej sąsiadce. Nastka, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe, od zawsze żyje więc cieniu swojej starszej siostry, utalentowanej baletnicy. Kiedy Łucja zmaga się z kontuzją, Nastka musi stawić czoła nowym wyzwaniom i odkryć w sobie siłę, o której nie wiedziała, że ​​ją posiada.

Film porusza bardzo ważne tematy, mówi o sile rodziny, miłości, akceptacji inności i pokonywaniu przeciwności losu. Dębska umiejętnie ukazuje relacje między siostrami, pełne napięcia, ale i głębokiej więzi. Obie aktorki tworzą swoje kreacje na najwyższym poziomie, a ich siostrzana chemia jest wręcz namacalna. Tomasz Sapryk również jest znakomity w roli ojca, dając wyraz jego miłości, troski i bezsilności wobec choroby. Ale cały film kradnie tak naprawdę Kinga Preis, która rolą Józefiny każdemu poprawi humor. Ba, ona działa jak antydepresant! Wnosi tyle świeżości i radości w życie rodziny Nastki, że każdemu to się udzieli.

„Święto ognia” to pięknie nakręcony film, pełen ciepła i humoru. Mimo trudnych tematów, jakie porusza, jest to opowieść o nadziei i sile ludzkiego ducha. Film z pewnością skłania do refleksji nad własnym życiem i docenienia tego, co jest dla nich ważne.

„Święto ognia” to film, który z pewnością zapadnie Wam w pamięć. To wzruszająca i pouczająca historia o sile rodziny i ludzkiego ducha. Polecam go wszystkim, którzy szukają filmu, który napełnia nadzieją.

Ścieżka dźwiękowa-

Tradycja początku sezonu

Od kilku lat mamy tradycję na początek sezonu. Początek sezonu weekendowych wycieczek na łono natury, najczęściej na nasze ukochane Kaszuby. Otóż jedziemy z 60 km od domu, do malutkiej wsi Zawory. Tam przy pustym pomoście, chłoniemy wiosenne zapachy i ładujemy baterie. A potem jedziemy do Chmielna do Gościńca Skolimówka, gdzie zawsze wybieram talerz pierogów. Mieszanych, bo nigdy nie mogę się zdecydować, które są lepsze!

I chociaż w tym roku towarzyszył nam śnieg, to nie mogę się doczekać całego sezonu. I tych weekendowych wycieczek po mojej pięknej okolicy.

Ścieżka dźwiękowa-X Ambassadors – Fear

Plany wyjazdowe.

Ten rok pokazał mi, że człowiek sobie planuje, a i tak los ma na niego swój plan. I cóż, nie ma co z tym walczyć. Ale mimo tego wszystkiego, posiadam pewne plany na tegoroczne wyjazdy. Takie planowanie daje mi naprawdę dużo. Jakoś tak mi lżej, wiedząc, że coś fajnego mnie czeka! Ale tak naprawdę tylko jeden jest zaplanowany na tip top, a wiążę się z weselem, tutaj ciężko przełożyć termin, i negocjować. Trzeba jechać na prawdziwe wiejskie wesele, na ścianie wschodniej. Ale do rzeczy.

Na majówkę zostajemy w domu, tutaj trzeba było dostosować się do harmonogramu leczenia i planu wizyt u lekarzy. Miałam już w pełni zaplanowany wyjazd w Pieniny, ale musiałam wszystko odwołać. Cóż, życie. Ale, ale. Majówka trwa cały maj, a jeżeli wyjeżdżamy na sam koniec maja, z okazji kolejnego długiego weekendu, to chyba dalej jest to majówka? Naszym celem będą Bieszczady. Czemu nie Pieniny? Bo po drodze musimy odwiedzić babcię A. w Zamościu. Górom jednak nie sposób odmówić! Podobno w Bieszczady jedzie się jedynie pierwszy raz, potem tylko wraca Dlatego też wracamy. Co prawda w nieco inne miejsce, ale najważniejsze, że w Bieszczady!

W sierpniu wybywamy na wesele, więc znów czeka na nas Zamość. W planie mam oczywiście Lublin i najbliższą okolicę. Coś czuję, że to będzie fajny tydzień. Zawsze kiedy jadę na Roztocze to mam wrażenie, że nic nie widziałam! Bardzo lubię tamtejszy spokój, brak tłumów i klimat.

W październiku zaś robimy powtórkę z zeszłorocznego października. Wracamy do Chorwacji! Tym razem mamy również plany by zatrzymać się na dwa, trzy dni w Słowenii i nieco bliżej poznać ten kraj. Pokochałam Chorwację, świetnie się tam czułam i nie mogę doczekać się powrotu!

Po drodze chcę eksplorować okolicę, czyli Kaszuby i Wybrzeże. Już wiem, że pewien majowy weekend spędzę właśnie nad kaszubskim jeziorem. Często mam wrażenie, że ta najbliższa okolica jest przeze mnie pomijana, na korzyść tych dalszych miejsc. Ale koniec z tym! Mam cały maj, czerwiec i lipiec na weekendowe zwiedzanie i na pewno będę się dzielić z Wami moimi małymi odkryciami i powrotami po długim czasie!

A jakie są Wasze plany?

Ścieżka dźwiękowa-Depeche Mode-Cover me

Minął miesiąc. Marzec.

I mamy pełnię kwietnia. Żegnaj marcu!

Marzec minął naprawdę szybko. Może to ta bliskość wiosny,a potem świąteczny czas? Sama nie wiem, ale te 31 dni minęło mi naprawdę szybko.

Pogoda w marcu była chyba typowa, bo było jak w garncu. Raz deszczowo, raz zimowo, a raz prawdziwie wiosennie. Ubierałam wszystkie możliwe kurtki, od tych najbardziej zimowych, po zimowe, przejściowe i typowo wiosenne. To samo było z butami. Ogród oszalał, zrobiło się zielono, a za sprawą jednego hiacynta nawet różowo. Oczyściłam piwonie i w ciągu dnia rosną o kilka centymetrów. Wypieliłam grządki i zbierałam suchą trawę. Przycięłam hortensje i lawendy. Ja naprawdę mocno się wkręciłam w ten ogrodniczy świat!

W marcu doszło do takiej zmiany, że do pracy podróżuję koleją. Stałam się dumną posiadaczką biletu miesięcznego i codziennie zaklepuję sobie miejscówkę. Co ciekawe, bilet miesięczny można również zakupić na pociągi klasy Intercity, ja tak robię, bo pasują mi te pociągi to raz. A dwa, zawsze mam miejscówkę i nie jeżdżę w tłoku. Co prawda jazda pociągiem ma minusy, za szybko mija i za mało mam czasu na czytanie książek. Drugi minus to kaszlący ludzie, pandemia miała ten plus, że jakoś byliśmy czujniejsi na swoje zdrowie, tudzież jego brak. Ale chociaż dzięki temu szybciej bywam w domu. Wszystko dlatego, że Pan A., rozpoczął pracę wyłącznie na swój rachunek, co wiążę się z otworzeniem domowego biura i mniejszą ilością wyjazdów poza ten dom.

Marzec przyniósł kolejne 20 pomysłów na dietetyczne dania z indyka. Mam zapasy większe niż niejeden sklep mięsny. Ale muszę przyznać, że już nie muszę zerkać na kartkę z podpowiedziami co można, a czego nie. Ogarniam temat praktycznie z zamkniętymi oczami! W dodatku A., zaczął terapię i w domu pojawiła się ogromna ilość pudełek z lekami, wartymi ponoć majątek.

Jeżeli miałabym wskazać miejsce, gdzie byłam najczęściej w marcu, to poza pracą, byłaby to Ikea. Akcja wymiany wszystkich doniczek rozłożyła się na cztery dni, i zawsze jakiejś brakowało. Znów czuję się w tym niebieskim sklepie, jak w domu.

W kwestii domu, to zostałam zaskoczona zmianami, jakie zaszły w domu, w ciągu kilku godzin. Otóż, kiedy rano wyjeżdżałam do pracy ewidentnie mijałam granatową kanapę. Kiedy zaś wróciłam powitała mnie beżowa. Fotograf zrobił mi niespodziankę, którą utrzymywał przez całe 4 tygodnie, bowiem zamówił nasz wymarzony i zaprojektowany starannie narożnik. Szacunek za trzymanie niespodzianki w sekrecie, ja bym nie dała rady. Jak widać nowy mebel wyjątkowo ucieszył Franeczkę, która uwielbia przesiadywać na kocyku, i przez okno tarasowe obserwować świat. Żeby w domu zapanowała równowaga, korzystając z pięknej pogody, postanowiłam umyć okna przed świętami. Tak skutecznie je myłam, że w Wielki Piątek zerwałam żaluzje w salonie. Zadzwoniłam do Pana Andrzeja, który już dwa razy je ratował, ale niestety, miał wolne, zaprosił do siebie w środę. Szukałam innej firmy, ale lipa. Dopiero za czwartym razem miły pan powiedział, że można przyjechać, spróbuje coś dobrać, ale żaluzję należy zabrać z sobą. I tak przez centrum Gdyni nieśliśmy tą ciężką, drewnianą żaluzję, by pan dobrał nam zaczep. Widząc mnie od razu sięgnął po metalowy, ponoć mocniejszy. Na to liczę. Dostałam jednak zakaz dotykania się żaluzji. Może to i dobrze?

Wielkanoc zaskoczyła piękną pogodą Było więc dużo spacerów, jeszcze więcej słońca i samych pyszności. Przyjemnie było spędzić wielkanocną niedzielę z rodziną i cieszyć prawdziwą wiosną. Tak samo nie gaśnie mój entuzjazm do malowania pisanek, dekorowania koszyczka i siania rzeżuchy.

W marcu nieco odżyłam, wszystko przez pogodę i zapowiedź wiosny. Wyraźnie dłuższe dni i zieleń dookoła, bardzo to dobrze na mnie wpłynęło. Zdecydowanie wzrosła mi ilość kroków na liczniku. I tak, dobiegłam do kwietnia, czyli wiosny w pełni.

Ścieżka dźwiękowa- Depeche Mode- Dream on

Minął marzec. Książkowo.

W marcu na liczniku 16 książek. Czytelnictwo mi spada, bo zaczęłam dojeżdżać do pracy komunikacją miejską, a konkretniej to pociągami. Zamiast godzinnej trasy w jedną stronę, jeżdżę 30 minut i zdecydowanie mniej czytam. Także tego…. Były dobre strony korków. Dosłownie i w przenośni. No dobrze, czas na podsumowanie.

Minusy? Jako kociara pierwszej klasy, bardzo chciałam przeczytać książkę O kocie, który ratował książki, Sasuke Natsukawy. Do tego stopnia, że miałam ją jednocześnie na czytniku i pożyczoną z biblioteki. To naprawdę miała być książka idealna dla mnie. Czytało się ją naprawdę lekko i przyjemnie. Aczkolwiek nie sądziłam, że to książka o nastolatkach i raczej dla nastolatków. Ja nie znalazłam w niej tego czegoś, co sprawia, że uznaję książkę za wyjątkową. Plus, jest króciutka.

Nie ma żadnej indywidualności w kurczowym trzymaniu się swojej indywidualności.

Lista Pana Malcolma, Susanne Allan. To książka inspirowana powieściami Jane Austen. Czyli znów coś dla mnie! Uwielbiam w końcu tamte czasy i jeżeli los dałby mi szansę ponownie wybrać sobie czas i miejsce do życia, byłaby do Anglia drugiej połowy XIX wieku. No i cóż, znów się okazuje, że Jane była jedna i jedyna i bardzo ciężko jest być jej literacką spadkobierczynią. Książka nie zachwyca, nieco się dłuży i ot, płynie. A my cieszymy się, że w końcu nadchodzi koniec. Fabuła? Pan Malcolm ma listę wymagań wobec przyszłej małżonki. A jedna panna postanawia dać mu nauczkę. Raczej nie polecam.

No dobrze, plusy.

Zdecydowanie marcowym hitem okazało się dość pokaźne dzieło Phillipa Rotha, czyli Wyszłam za komunistę. Wyszłam za komunistę” Philipa Rotha to powieść o pewnej aktorce, Eve Frame, która w latach 40. XX wieku wychodzi za mąż za komunistę, Ira Ringolda. Powieść śledzi losy Eve i Ira, gdy ich związek zostaje wystawiony na próbę przez zimną wojnę i nagonkę na czarownice McCarthy’ego.
Doskonała charakterystyka postaci: Roth tworzy realistyczne i wiarygodne postacie, z których każda ma swoje wady i zalety. Eve jest inteligentną i niezależną kobietą, która stopniowo staje się rozczarowana komunizmem. Ira zaś jest charyzmatycznym i idealistycznym mężczyzną, który ślepo wierzy w ideologię komunistyczną.
Autor wnikliwie obserwuje i opisuje atmosferę strachu i paranoi, która panowała w Stanach Zjednoczonych podczas Zimnej Wojny. Powieść pokazuje, jak nagonka na czarownice McCarthy’ego zniszczyła życie wielu niewinnych ludzi.
Historia jest napisana z perspektywy Eve, co pozwala czytelnikowi na poznanie jej myśli i uczuć. Roth stosuje również technikę strumienia świadomości, która dodaje powieści realizmu i głębi.
Powieść rozwija się powoli, co może zniechęcić niektórych czytelników. Ale uważam, że każda chwila z tą książką jest naprawdę wyjątkowa. Historia kończy się nagle, co może frustrować czytelników, którzy oczekują ostatecznego rozstrzygnięcia.
Jednakże „Wyszłam za komunistę” to bardzo dobrze napisana powieść o ważnym temacie. Warto wspomnieć, że książka jest częścią trylogii Rotha o Ameryce powojennej. Pierwszą częścią jest „Amerykańska sielanka”

W ludzkim społeczeństwie – (…) – myślenie jest największym występkiem.

Lucy Score, Riley Thorne i martwy sąsiad. Do tej książki przyciągnęła mnie żółta, bardzo energetyczna okładka. I książka jest jak okładka, pełna energii i dobrego humoru! Akcja pędzi, a my razem z nią.
Riley Thorne próbuje dojść do siebie po burzliwym rozstaniu, były mąż zostawił ją bez grosza przy duszy. Riley pracuje byle gdzie, wynajmuje pokój ze wspólną łazienką w kamienicy zamieszkiwanej przez emerytów. Ma też dar, potrafi słyszeć to czego inni nie są w stanie. Riley słyszy głosy, martwych i żywych, potrafi też zobaczyć przyszłość. Jeden przypadkowy, i niesamowicie przystojny Nick Santiago, wpędza ją w komedię pomyłek. Riley staje w samym centrum walki o władzę i jak się okazuje o życie. Nie opuszcza jej jednak dobry humor i życzliwi ludzie do pomocy.
Ta książka niesamowicie poprawia humor! Jest napisana lekko, z dużą dawką niewymuszonego dowcipu.
Jeżeli chcecie poprawić sobie humor to sięgnijcie po tę książkę!

Życie jest przygodą, którą należy przeżyć, nie serią takich samych dni, które trzeba wytrzymać.


Amber Garza, Chcę twojego życia. Jeżeli lubią nagłe zwroty akcji, to książka zdecydowanie dla Was!
Kelly Medina mieszka w małym miasteczku, któregoś dnia odbiera telefon z przychodni. Miła pani przypomina o wizycie z niemowlęciem. Dziwi to Kelly, jej syn Aaron jest już dorosły. Okazuje się, że do miasteczka przybyła inna Kelly Medina. Ten zbieg nazwisk i imion staje się powodem obsesji starszej Kelly. Koniecznie chce poznać swoją imienniczkę i za bardzo zaczyna interesować się jej życiem. Kelly wpada w obsesję, a potem jedna z nich nagle znika.
To jest naprawdę świetnie napisana historia, która trzyma w napięciu do samego końca. Liczne zwroty akcji, dodają książce dynamiki i sprawiają, że tak ciężko odłożyć ją na półkę.
Szczere polecam!

Podobno najlepszy wzrok mamy, kiedy oglądamy się za siebie.

Port nad zatoką, Magdalena Majcher. To książka na niedzielne, leniwe popołudnie. To książka, która zaprasza do lenistwa, zanurzenia się w lekturze w towarzystwie kubka dobrej i ciepłej herbaty.
Ada i Radek to para po przejściach. Rozstali się, ale los dał im drugą szansę. Czerpią z życia każdą chwilę, ale to szczęście nie trwa zbyt długo. Ada zostaje sama, ze wścibską matką i córką, która nie bardzo ma ochotę na kontakty z matką. Ada wsiada w auto i jedzie z siostrą na Hel. Te kilka dni spędzone na krańcu Półwyspu dają jej tak potrzebne ukojenie i szansę na nowy początek, gdzieś naprawdę daleko.
To książka, która przypomina o kruchości życia i tego, że toczy się ono tu i teraz, i należy doceniać każdy jego moment. To historia o miłości, rozpaczy, żałobie i próbie ułożenia sobie życia na nowo. Naprawdę pięknie się czytało tę opowieść. Mam nadzieję, że autorka pokusi się o ciąg dalszy.

Każdy człowiek wnosi coś do naszego życia, nawet jeśli był w nim tylko przez chwilę.

Georgina Cross, Nasza dziewczynka. Zwykły dzień jak każdy inny. Vanessa, macocha Mii, szykuje się do kolacji. Dziewczynka idzie popływać w przydomowym basenie. W domu obok wybucha pożar,a Mia znika.
Jak można zniknąć z własnego podwórka? Co się właściwie wydarzyło w tym domu i jaki związek ma pożar?
Muszę przyznać, że historia naprawdę trzyma w napięciu. Zakończenie jest naprawdę solidne. Całą książkę mogę szczerze polecić fanom rodzinnych thrillerów i tajemnic, które strzegą cztery ściany.

Bycie przybranym rodzicem oznacza wejście w życie obcego dziecka.

Emma i ja, Elizabeth Flock. To naprawdę poruszająca książka, która dla wielu może być zbyt ciężka i obciążająca. Przemoc wobec dziecka, zawsze mnie porusza i wywołuje złość.
Główną bohaterką jest Carrie, 8 letnia dziewczynka, która wychowywała się w normalnym, ciepłym domu. Jej opoką był ojciec. Po jego śmierci, matka wychodzi powtórnie za mąż. Jej nowy mąż okazuje się być domowym tyranem. Dręczy zarówno Carrie, jak i jej młodszą o dwa lata siostrę Emmę. Dziewczynki przeżywają prawdziwe piekło w swoim własnym domu. Do tego nie mogą liczyć na pomoc matki, która sama jest ofiarą. Jedyne co mogą, to liczyć na siebie i spróbować zawalczyć o swoje bezpieczeństwo, na sposób jaki jest adekwatny do ich wieku.
Naprawdę poruszająca i bardzo smutna historia.

Trudno jest odmówić czegoś dziewczynce z plecami poznaczonymi czerwonymi pręgami.

Ścieżka dźwiękowa- Depeche Mode- Home

Plan na kwiecień.

Nie wiem jak minął marzec, ot, pstryknięcie palcem i mamy kwiecień. Czas więc przygotować listę pomysłów na kwietniowe dni!

  1. Poranny spacer przed pracą. Poranki są jasne, cieplejsze, czuć wiosnę w powietrzu. Wracam do regularnego kwadransa porannego spaceru. To mnie pozytywnie nastraja na cały dzień, lżej się pracuje, mam więcej energii i siły. Polecam każdemu.
  2. Obiady na zapas, to opcja by w ciągu tygodnia nie siedzieć w kuchni, a korzystać z wiosny. W weekendy zróbcie dwie-trzy porcje na zapas, przygotujcie półprodukty i korzystajcie z dłuższego dnia.
  3. Spacer po parku, to wiosenny obowiązek. Na pewno macie w okolicy park, który jeszcze jest Wam nieznany, albo mało znany. Polecam zrobić sobie wycieczkę i cieszyć się wiosennymi dniami.
  4. 23 kwietnia to dzień pikniku, warto wykorzystać tę datę, tym bardziej, że wypada ona w sobotę. Może śniadanie w ogrodzie, parku, albo na plaży? Pomyślcie o tym!
  5. Wiosenna sukienka, nieważne, nowa czy z zeszłego sezonu, nośmy je często i z uśmiechem na twarzy.
  6. Spacer bez telefonu to chwila by nasycić się rozkwitającą wiosną, i potrenować uważność. Świetnie jest spacerować tą samą trasę i obserwować małe , ale wielkie zmiany w naturze.
  7. Wymiana garderoby. I nie mam na myśli tutaj solidnych zakupów, a raczej porządki i schowanie puchowych kurtek, termicznych podkoszulków, kozaków i grubych swetrów. Czas na wiosnę w szafie.
  8. Odwiedzić lokalny rynek, to mój must have! Kupcie bukiet tulipanów od pana który sprzedaje je wprost z ogródka. Albo pęczek szczypiorku!
  9. Porządki ogród/taras, to mało przyjemna część planu na kwiecień. Ja wyjmę stolik i krzesełka. I ukochany wiszący fotel. Udekoruję taras bratkami i oświetleniem.
  10. Dzień ziemi, posprzątaj okolice, to okazja by wspólnie z rodziną, albo sąsiadami zadbać o najbliższą okolicę!
  11. Wiosenny koktajl, dla zdrowia i urody. Może dwa razy w tygodniu na śniadanie wypijecie koktajl z owoców, mleka roślinnego i płatków owsianych?

Ścieżka dźwiękowa- Placebo-Post Blue

Detektyw. Kraina nocy.

Jestem wielką fanką serii Detektyw, którą otworzył genialny pierwszy sezon. To już 10 lat minęło! No cóż, po czymś tak mistrzowskim przyszedł sezon drugi, który okazał się kompletnym nieporozumieniem. Po nim zaś nadszedł sezon trzeci, który był ciekawy, i przywrócił nadzieję dla całej serii. I doczekaliśmy się czwórki. Tym razem w roli głównej wystąpiły dwie kobiety. Jeżeli nie widzieliście poprzednich części, to nic straconego. Chociaż jest to serial, to poszczególne sezony są całkiem odrębnymi bytami i nie trzeba znać ich wszystkich. To co je łączy to to, że są to kryminały, a główne role grają policyjni detektywi, którzy zajmowali się daną sprawą. Po tym wtręcie, przejdźmy do sedna.

Czwarty sezon „Detektywa” zatytułowany „Kraina Nocy” zabiera widzów na niesamowicie mroźną Alaskę. To tam w mrocznej scenerii arktycznej zimy, rozgrywa się zawiła historia zaginięcia sześciu mężczyzn ze stacji badawczej. Do rozwiązania tej tajemnicy zostają przydzielone dwie detektywki: doświadczona Liz Danvers (Jodie Foster) i młoda Evangeline Navarro (Kali Reis). Każda z nich nosi jednak swoje brzemię, które sprawia, że tak a nie inaczej, podchodzą do tej sprawy.

To co wyróżnia serial to gęsta atmosfera tajemnicy i napięcia. Mroźne plenery Alaski idealnie oddają klimat mrocznej opowieści, a reżyser umiejętnie buduje napięcie i niepewność. Duże brawa dla aktorek. Jodie Foster i Kali Reis tworzą znakomity duet . Ich bohaterki są skomplikowane i wiarygodne, a relacja łącząca doświadczoną detektywkę z młodą partnerką stanowi jeden z ciekawszych elementów serialu.  Intryga „Krainy Nocy” jest wciągająca i zaskakuje wieloma zwrotami akcji. Serial błądzi nieco wokół tematów nadprzyrodzonych, ale w zasadzie to my decydujemy, czy staną się one jedynie elementem wyobraźni bohaterów, czy też częścią serialu. To wciąż serial kryminalny i głównym wątkiem jest śmierć badaczy. Kto za nią stoi? Czemu mężczyzn znaleziono nagich w środku zimy? Czym tak naprawdę zajmowali się naukowcy? To wszystko czeka na odkrycie!

„Detektyw: Kraina Nocy” to solidny serial kryminalny z gwiazdorską obsadą i wciągającą intrygą. Mroczna atmosfera i skomplikowane postacie sprawiają, że serialjest wciągający i nie pozwala o sobie zapomnieć. Choć tempo akcji nie jest zawrotne, a niektóre wątki pozostają niedokończone, „Kraina Nocy” to pozycja warta obejrzenia dla fanów gatunku i miłośników talentu Jodie Foster. Ja go szczerze polecam.

Ścieżka dźwiękowa- Depeche Mode- Master and Serwant

Minął miesiąc. Luty.

I najkrótszy miesiąc w roku za nami. Żegnaj luty! Tak, to już niemal połowa miesiąca, a ja dopiero zabieram się za podsumowanie lutego. Brak mi czasu ostatnio…

Luty był mocno chorobowy. Już dawno, naprawdę dawno nie chorowałam tak, żeby przez dwa dni ciurkiem mieć wysoką gorączkę. Dlatego też pół miesiąca spędziłam w domowym zaciszu na tak zwanej rekonwalescencji. Do teraz łapie mnie jeszcze kaszel, czy zatkane zatoki, ale mam nadzieję, że marzec będzie zdrowszy. I pomyśleć, że w szkolnych czasach, tylko czekałam na ból gardła i cieknący katar. A teraz? Męczę się okropnie leżeniem w łóżku. Najgorzej, że przy gorączce nie potrafię funkcjonować, ani czytać, ani oglądać seriali. Nic tylko leżę i czuję, jak umyka ze mnie życie. Wirusisko pokonane, ale narobiłam sobie zaległości chyba w każdej możliwej dziedzinie!

W lutym, jeszcze przed chorobą, udało mi się odwiedzić wymarzone miejsce. Czyli kawiarnię nieco wiszącą nad Sopotem. Tak, dokładnie. Kawiarnia Mamma Mia mieści się w Domu Zdrojowym, z poziomu ulicy wsiada się do windy, jedzie na 3 piętro i nagle znajdujemy się nad Monciakiem, a przed nami niczym niezakłócony widok na molo i morze. W słoneczny dzień, to prawdziwa perełka! Kawiarnia jest oblegana, więc trzeba przygotować się na kolejki. Ale dla ich kawy i pysznych deserów, warto! Dodatkowo w środku tego pastelowego cudeńka można napić się sopockiej solanki. Słona to mało powiedziane, tylko dla odważnych.

Miałam w lutym być na koncercie DM. Nie wyszło, i co ciekawe, ostatecznie to ja byłam chora. Chyba dorosłam, bo wystarczyło mi obejrzenie DVD z dawnych lat. Pewnie, byłoby miło, ale zimowe pory, to jednak mój czas na chorowanie , a nie na podróżowanie i koncertowanie.

Raz udałam się na spacer po mieście zwanym Gdynią. Było zaskakująco ciepło jak na luty. Zjadłam pierwszego gofra z cukrem pudrem. Wywołało to dużą tęsknotę za letnią porą i długimi spacerami po okolicy.

W lutym dużo gotowałam, uczę się nowej diety. Czasem wychodzi mi lepiej, a czasem gorzej. Dużo tutaj ograniczeń, a mi się nie chce gotować dwóch obiadów, i robię jeden. Jedyny plus tej diety to serwowany 2-3 razy na tydzień budyń. Mój ulubiony, waniliowy, z 2 kostkami gorzkiej czekolady. Mniam!

Ogólnie luty pogodowo zaskoczył, śnieg i mróz pojawiły się dwa razy. Wyskoczyły mi ozdobne czosnki i tulipany. Zazieleniło się w rabatach.

Luty, dobrze, że już minął. To domowy, koci miesiąc. Przekichany.

Ścieżka dźwiękowa-Alexis Ffrench – Verde

Oskary 2024. Sukienki.

Świeżutki przegląd oskarowych kreacji, które jak zwykle bardzo, ale to bardzo mnie ciekawią!

Zendaya zadała szyku. Przyznam szczerze, że niezbyt kojarzę panią, dopiero A., mi uświadomił, że zagrała ona w Diunie. Muszę jednak przyznać, że sukienkę dobrała obłędną. I do tego lekki, delikatny, podkreślający co najlepsze, makijaż!

Lupita Nyong’o jest wprost stworzona do kreacji z wyższej półki. Ona jakby mówiła- chcę założyć piękną, oskarową suknię. Nosi je z lekkością, i wygląda oszałamiająco!

Jessica Lange to aktorska klasyka i genialne poczucie stylu. Tutaj pewność siebie i elegancja idą w najlepszej parze.

Greta Lee, to nieznana mi postać, ale zaskoczyła mnie genialnym połączeniem dwóch podstawowych kolorów-bieli i czerni.

Jennifer Lawrence postawiła na groszki. I muszę przyznać, mało to oczywisty wybór, ale za to jaki efekt! Świeżo, klasycznie, a jednocześnie jakoś tak oryginalnie.

I na koniec Anya Taylor-Joy, czyli kwintesencja oskarowego błysku, w najlepszym wydaniu. Do tego młodość, skromność, i delikatny makijaż. Jestem na tak!

Czas na minusy, czy kreacje które nie powinny nigdy wyjść z garderoby.

Ariana Grande przyszła na galę z własną kołdrą i poduszką. Czyżby aż tak obawiała się nudy?

Ariana Grande w Giambattista Valli Couture

Melissa McCarthy musi naprawdę kochać róż. Cóż, co za dużo, to niezdrowo!

Pani Erika Alexander jakby w ostatniej chwili na zwykłą białą sukienkę narzuciła coś a’la spódniczka dla 3 latki. Wyszło co najmniej dziwnie!

Na koniec niejaka Becky G., która chciała się pokazać z każdej strony. No cóż, coś nie wyszło.

Ścieżka dźwiękowa- Santana-Smooth