I witamy luty, żegnając styczeń, z pewną ulgą. Nie dlatego, że był zły. Nie, nie był taki, ale był intensywny, bogaty w pośpiech, pęd i niekończącą się ilość stresów. Musiałam jednocześnie ogarnąć remont domu, przeprowadzkę i sesję na studiach. To był szalony miesiąc, wiele się działo, wiele razy budziłam się niewyspana, a kładłam się z bólem głowy i ogromnym niepokojem w sercu. Chyba nigdy nie żyłam pod taką presją i w takim tempie. Moje jedyne spacery, odbywałam po sklepach i marketach. Tych meblowych i budowlanych. Mogłabym zamieszkać w Ikea i Obi, oszczędziłabym dużo czasu i nerwów. Remont zaczęliśmy 2 stycznia, więc jak widzicie, ten rok zaczął się naprawdę z grubej rury. Do tego presja czasu, bo na miesiąc mieliśmy tylko miesiąc, a dom posiadał skromny stan deweloperski. Jak się domyślacie, pracy było aż nadto! Ale miesiąc zwieńczyliśmy przeprowadzką i wizytą u notariusza, która to 30 stycznia, wręczyła nam akt notarialny.
Styczeń zdominował temat remontu. Żyłam w zasadzie na dwa domy, w wiecznym niedoczasie. Za dużo jadłam na mieście, za mało miałam chwil dla siebie, na odpoczynek, na relaks, ale i na naukę. 27 stycznia miałam seminarium zaliczeniowe, promotor oczekiwał, że maksymalnie do połowy miesiąca, prześlę mu dwa rozdziały swojej pracy. I tutaj pojawił się problem, bo kiedy wychodziłam z domu mniej więcej o 6.15 rano ( by rano zajechać na „budowę”, a wracałam blisko 20. Ciężko było mi zmobilizować się wieczorem, by pisać. Co prawda miałam już wcześniej pokaźną kolekcję notatek, ale zebrać się w sobie, by coś z tego wymyślić w formie pracy, było nieosiągalne. Wieczorami jadłam byle co, robiłam pranie, ogarniałam koty i szłam spać. Ale udało mi się poświęcić jeden weekend, na pisanie. I seminarium zaliczone z uwagą od promotora- brak uwag, temat świetnie ugryziony. Ależ byłam z siebie dumna! Bo przyznaję się, byłam pewna, że nie tyle nie zaliczę tego seminarium, co nie uda mi się oddać w terminie wymaganej części pracy. Ale się udało, chociaż okupiłam to ogromną ilością stresu i nerwów. Musiałam również przygotować projekt, w pewnym programie, którego nie znałam, nie rozumiałam, i nie mogłam rozgryźć. Ale się udało.
W kwestii gryzienia, to musiałam odwiedzić dentystę. Coś dziwnego poczułam podczas gryzienia, w mojej nowej klinice, raz do roku każdemu przysługuje darmowy przegląd ze zdjęciem, poszłam, zrobiłam zdjęcie i miły pan stomatolog pilnie wpisał mnie na wizytę na za tydzień. Usłyszałam, że to ostatnia chwila przed leczeniem kanałowym, ale to okaże się na żywo, bo zdjęcie zdjęciem, ale co w zębie to zobaczymy. I teraz mnie pocieszył, kanałowe? Ale jak to! Ja nie chcę! Tyle na głowie i jeszcze to. I jeszcze powiedział, że będziemy musieli ciąć dziąsło, bo źle narosło. I omal nie dokonałam żywota. Za tydzień siedziałam na fotelu, siedziałam 100 minut, no niemalże bo 98 minut. W życiu tyle nie siedziałam bez ruchu, w tle leciał RMF Relax, a nad głową film przyrodniczy. Dostałam 4 zastrzyki ze znieczuleniem, bo możliwe, że będziemy musieli robić kanałowe. Jeżeli mam być szczera, to wydawało mi się, że nie przeżyję. I co z tego, że miałam to nieszczęsne znieczulenie! Sam pan doktor mówił mi co chwilę- jest pani bardzo dzielna, jest pani bardzo dzielna. Te 98 minut później wstałam z fotela, jak się okazuje lżejsza o kawałek dziąsła, chudsza o ponad 600 zł, za to bez leczenia kanałowego, co mnie jako jedyne ucieszyło. Kiedy przestało działać znieczulenie, pojawił się okropny ból. Dwa dni jadłam zimne kaszki dla niemowląt, i zagryzałam je tabletkami przeciwbólowymi. Było ciężko, jakby dostatecznie ciężko już nie było. Tutaj małe zaskoczenie, dlaczego ja zawsze wybieram mężczyzn jako swoich dentystów? Nie umiem tego wytłumaczyć?
Pogoda oszalała i styczniowa aura po prostu dawała w kość. Zimy nie było, za to jesienne sztormy, deszcze, i szarość, która na cały tydzień zabrała słońce. A jak wiecie, ja działam na baterie słoneczne, bez słońca gasnę i koniec. Najgorzej działała na mnie sztormowa auta, miałam zawroty głowy i totalną niechęć do życia. Śnieg padał przez 2-3 godziny i zniknął, także zima w odwrocie.
Styczeń przyniósł masę spacerów po sklepach budowlanych. Do Castoramy i Ikei wchodziłam jak do siebie. Okazuje się, że tuptanie po tych wielkopowierzchniowych sklepach świetnie nabija kroki. W Gdańskiej Ikei od wejścia do kasy, zrobimy 3 tysiące kroków. Teraz pomyślcie ile można zrobić, jeżeli czegoś zapomnicie, albo zmienicie zdanie? Generalnie podszkoliłam się w typowo technicznych kwestiach. Zawsze lubiłam malowanie i dalej lubię. Mąż mnie zmusił do pomocy przy układaniu podłóg i powiem Wam, przy okazji zaczęłam odróżniać różne sprzęty i narzędzia. Sama pomalowałam małą łazienkę, i sama stworzyłam kolor z 3 barwników. Dodatkowo sama złożyłam komodę w sypialni i szafkę w łazience. Jakby ktoś coś, to mogę się polecić! Dalej nie lubię, ba nie znoszę pakowania kartonów, więcej sensu widzę w ich rozpakowywaniu. Na szczęście zatrudniłam do pomocy siostrę i przyjaciółkę. Najgorsze jest to, że nie mogę rozpakować wielu kartonów, bo wciąż nie mam na nie miejsca. Na poddaszu schnie wylewka, musieliśmy zamówić schody na połowę lutego, potem trzeba ułożyć tam podłogi. Docelowo tam będzie nasza garderoba i pokój do pracy i miejsce na jogę. 36 metrów, które nas kupiło, i przez nie kupiliśmy ten dom. Ale cóż, trzeba czekać,a wszystko co ma być docelowo na strychu, wali się w salonie i w sypialniach.
W dniu oddania kluczy dopadł mnie straszny wręcz smutek. Ekscytacja przygasła, za to pojawił się żal. Taki fizyczny i psychiczny. Przepłakałam dwie noce z tęsknoty za naszym małym mieszkankiem i za kotami. Wiadomo, Frania i Filemonek są z nami, ale mieli koleżanki i kolegę. Roboczo nazwałam je Klusia, Szelka i Kwadraciak. Dzieciaki przychodziły do nas, do ogródka. Dokarmiałam je, Frania uwielbiała je obserwować z okna. Nowa właścicielka powiedziała, że nie życzy sobie kotów w ogrodzie i je przegoni. Sąsiad obok karmi koty, ma dla nich ogrzewaną budkę, wiem, że to były dzikuski, wystarczyło, że wstałam z kanapy, a one widziały to przez okno i uciekały w popłochu, ale pokochałam je. Frania za nimi tęskni, siedzi w oknie i czeka na odwiedziny. Dogadałam się z dawnym sąsiadem i będę mu dostarczać karmę dla kociaków, ale przyznaję, tęsknię za moją trójką, która umiłowała sobie nasz ogródek i dawała nam dużo radości. Lubiłam jak nieśmiało zaglądają przez okno balkonowe czy już jesteśmy i czy już pora na obiad. Teraz pęka mi serce…. Już sama nie wiem czy tęsknię za dawnym domem, czy za kotami?
Styczeń miał w sobie wiele emocji, od radości, do zmęczenia, zniechęcenia, do żalu. Za mało snu, za dużo stresów. Jedynie los oszczędził mi chorowania. Codziennie piję świeżo wyciskany sok z jednego grapefruita i zajadam łyżkę kwiatowego pyłku. To moja licencja na niechorowanie. Ciekawe ile będzie działać?
Ścieżka dźwiękowa- Of Monsters And Men – Little Talks



















