Jak już wiecie, w październiku ruszyliśmy do Chorwacji. Nie wiem czy wiecie, ale jestem ogromną wręcz panikarą, jeżeli chodzi o podróże samolotowe. Mnie stresuje nawet sama bliskość lotniska, czy widok samolotu. Nie wiem czy kiedykolwiek się odważę na taką podróż. Dlatego wybierając kierunki podróży, wybieram te opcje, które są dostępne albo samochodem, albo przy pomocy pociągu. Mieliśmy to szczęście, że nasi przyjaciele, do Chorwacji wybierają się jedynie autem, więc opcji innych nie braliśmy pod uwagę. Przed nami długa podróż!
Jak wiecie mieszkam w Trójmieście, w tej bardzo północnej części, patrząc w górę. Do pokonania mieliśmy 1432 km. Brzmi całkiem poważnie, prawda? Jak to wspominam?
W pierwszą część podróży udaliśmy się w piątek, naszym celem był bowiem Kraków. Tutaj droga zajęła nam ponad 7,5 godziny. W Krakowie spędziliśmy dwa dni, no niecałe, bo w niedzielę wstaliśmy o 3.30 i ślimaczym tempem zebraliśmy się na parking. Przed nami była ponad godzinna droga na Śląsk. W Katowicach czekali na nas K&K. Około 6 rano,w totalnej ciemności ruszyliśmy ku naszej przygodzie, mieliśmy do pokonania dokładnie 895 km. Pierwszy postój mieliśmy po godzinie, na ostatniej krajowej stacji BP zjedliśmy wspaniałe śniadanko, zajęło nam to około 45 minut. Najedzeni ruszyliśmy w drogę, minęliśmy Czechy i wjechaliśmy do Austrii. Za Wiedniem mieliśmy postój numer dwa, herbata, toaleta i znów w drogę. Najgorszym doświadczeniem było dla mnie wydukanie po niemiecku prośby o zieloną herbatę. Jak się okazuje, po niemal 20 latach, nie pamiętam prawie nic. A uczyłam się bite 6 lat języka naszych zachodnich sąsiadów. Kolejny przystanek, to już Chorwacja. Powiem Wam, że nigdy nie spotkałam się z tak solidnie zaopatrzoną stacją paliw. Ilość ciast, deserów, świeżo wyciskanych soków i kanapek, robionych na miejscu, zdecydowanie wzmagała głód. Na miejsce docelowe, czyli na wyspę KRK, dojechaliśmy chwilę przed 17. Trasa wiodła przez Czechy, Austrię i Słowację. Była malownicza, obyło się bez korków. Co mnie zaskoczyło? To, że poszła tak gładko, i tego zmęczenia, nie było czuć.
W drugą stronę mieliśmy ruszyć przed 7 rano. No, ale jak w to w życiu bywa, w aucie byliśmy chwilę przed 9 rano. I tutaj mieliśmy w pamięci to, że dziś musimy pokonać całą trasę do domu. Trafiliśmy na dość dużo korki po stronie Czeskiej. Mieliśmy 3 postoje, i w Katowicach byliśmy już o zmierzchu, bo nieco przed 19. Szybkie przepakowanie bagaży, i naszym autem ruszyliśmy do domu. Wracaliśmy autostradą i nasz obiad, wypadł dopiero o 21, wtedy to znaleźliśmy pierwszą knajpę, gdzieś pod Łodzią. Ostatni postój, nieplanowany, mieliśmy przed zjazdem z A1 na Obwodnicę Trójmiasta, kiedy to o północy, A, musiał zrobić przerwę, wypić jednym łykiem espresso i chwilę odpocząć. W domu byliśmy nieco przed 1 w nocy.
Same podróże oceniam naprawdę świetnie. Mieliśmy na stanie dwóch kierowców, no nawet trzech. Dzięki temu nikt się nie zmęczył i w razie czego mógł poprosić o zmianę. Widoki na trasie były zachwycające! Te tunele wyrzeźbione w pasmach górskich, widoki Alp, piękna Słowacja i bajkowe chorwackie wybrzeże. Mimo tego, że miałam ze sobą dwie książki, niewiele czytałam, więcej wyglądałam za okno! Lecąc samolotem, nie da się tyle zobaczyć. Co mnie zaskoczyło, to brak zmęczenia i znużenia. Droga ma wiele miejsc na postoje, stacje paliw są regularnie ulokowane, świetnie wyposażone, i w większości bez problemu dogadacie się po angielsku. Mieliśmy też farta, że K i K, to weterani podróży do Chorwacji, więc ogarnęli wszystkie winietki, które są obowiązkowe podczas jazd po zagranicznych autostradach.
Podróż, dzielona na dwie pary, w obie strony, ekonomiczną hybrydą, wyszła nas dość tanio i śmiało mogę powiedzieć- mogę ją powtórzyć, choćby dziś!
Ścieżka dźwiękowa- Depeche Mode- World in my eyes