Czas na podsumowanie całego minionego roku. Czyli 2022 w dwunastu punktach!
Styczeń. Zaczął się świetnie, powitaliśmy Nowy Rok w gronie przyjaciół. A potem świętowaliśmy 90 urodziny mojej kochanej babci. Było rodzinne spotkanie, dla mnie z jednej strony, piękne, a z drugiej coś czułam, że spotkanie w gronie 40 osób musi się źle skończyć. I oczywiście skończyło się korona-party. 10 osób zachorowało, w tym moja mama i siostra, oraz kuzynka z całą rodziną. Zachorowała też teściowa, więc cały miesiąc w zasadzie spędziliśmy na testowaniu się, W domu to był czas intensywnego szykowania się do sesji na studiach. A także dużo nerwów zjadła mi operacja Franusi, dochodzę do wniosku, że ta nasza pchełka, była dużo dzielniejsza niż ja!
Luty. To bardzo dziwny i trudny miesiąc. Właściwie od początku miesiąca, czuć było napięcie. W nocy, kiedy tylko przebudziłam sprawdzałam czy Kijów się trzyma i nie zaczęła się wojna. Aż 24 lutego, o 5 rano zadzwoniła mama z informacją, że się zaczęło. Nie sądziłam, że powtórzy się rzeczywistość, którą znała z autopsji moja babcia. Przyznaję, że mocno weszłam w wojenne tematy, non stop siedziałam duchem i ciałem też, w informacjach. Czułam niepokój, kiedy przez 5 minut, nie odświeżałam strony, czy wiadomo coś nowego. Mocno to odchorowałam, psychicznie, bo jestem wyjątkowo nadwrażliwa. To był dla mnie trudny czas i starałam się skupić swoją uwagę na pomocy naszym sąsiadom. Nomen omen, nie sądziłam, że ta wojna tyle potrwa i przyniesie tyle ofiar!
Marzec. Czas pierwszych ogrodowych kwiatów i długich spacerów nad morzem. Szukałam spokoju i małych radości. Zimową porą odwiedziłam Jastrzebią Górę, która jak żadne inne nadmorskie miejsce, niesie mi spokój i przywołuje cudowne wspomnienia. Udekorowałam ogród bratkami i od razu poczułam się nieco lepiej. Z tęsknotą oczekiwałam wiosny, która jednak była dość oporna i szła bardzo, ale to bardzo powoli. Marzec jednak wniósł pewne ożywienie towarzysko-rodzinne, i dał nadzieję na lepsze dni.
Kwiecień. Coraz dłuższe dni, szkoda tylko, że wciąż zimne. Wiosna zrobiła się leniwa i nie zaszczyciła na swoim ciepłem i słońcem. Przyszła rodzinna Wielkanoc, którą chyba w tym toku bardzo docenialiśmy. W kwietniu zabrałam się solidnie za akcję Ogród. Stworzyłam nową rabatę, wsadziłam kwitnące na różowo drzewko i cieszyłam się jak dziecko. Koniec miesiąca spędziłam zaś w podróży, w Pieniny. Była to podróż niezwykła, bo na drugi kraniec Polski, zabraliśmy Franusię. Okazało się, że jest ona zapaloną podróżniczką, po prostu kicia idealna!
Maj. Zaczął się pięknie, o dziwo ciepło, słonecznie i niósł magiczne chwile. Chodziliśmy po górach, wybraliśmy się na spływ Dunajcem, jedliśmy pstrąga wprost z rzeki i cieszyliśmy wolnym czasem. Kiedy wróciliśmy po pienińskiej przygodzie, do domu, powitała nas znów jesień, a nie wiosna. I tak do połowy miesiąca, nosiłam ciepłą kurtkę, zamiast lekkiego płaszczyka. Bez pojawił się na chwilę i zniknął jeszcze szybciej. Ale udało się odbyć kilka pięknych spacerów, zjeść pierwsze kalmary nad morzem, ukwiecić ogródek i wybrać na rowerową wycieczkę. Oczywiście nad morze!
Czerwiec. Pojawił się w końcu czas, na nasze kaszubskie truskawki! Miesiąc zaczął się koncertowo, bo z Dawidem Podsiadło na stadionie. Potem było jeszcze więcej truskawek w każdej formie. Posadziłam pelargonie i żurawki, dzielnie pieliłam moje nowe rabatki, i zbierałam pierwsze plony z zielnika. Poza tym zaliczyłam wszystkie egzaminy w terminie, wyprawiłam podwójne przyjęcie urodzinowe- jaka to oszczędność mieć z mężem urodziny tydzień po sobie! Zrobiliśmy kilka mniejszych wycieczek po okolicy, a na koniec miesiąca, ruszyliśmy na ukochane Roztocze. W czerwcu zwiedziliśmy Lublin i wróciliśmy oczarowani. Szwędałam się po Zamościu i odkryłam genialne lody rokitnikowe. Poza tym w końcu poczułam co to znaczy upał!
Lipiec. Zaczął się właśnie na Roztoczu, z każdą kolejną wizytą, uświadamiam sobie jakie to cudowne miejsce na mapie Polski. Tym razem miałam okazję odwiedzić kilka ciekawych miejsc, nasycić oczy zielenią, spokojem. A brzuch pączkami babci Zosi. Kiedy 10 lat temu, pierwszy raz odwiedziłam Zamość, nie sądziłam, że stanie się to mój drugi dom i zyskam tam wielką rodzinę i drugą babcię. W lipcu na termometrze pierwszy raz w życiu zobaczyłam 45 stopni na plusie! Byłam na dwóch ciekawych koncertach, Raz,Dwa, Trzy i na genialnej Kaśce Sochackiej. Spędziłam masę czasu na nadmorskich spacerach i kolejny raz przekonałam się jak kocham Mechelinki. Dodatkowo byłam kolejny raz, na całodniowej wycieczce na wydmach, pamiętajcie Człopino jest super!
Sierpień. To miesiąc w którym naprawdę wiele się działo i który osobiście bardzo lubię. Mieliśmy sporo gości i dużo czasu spędziliśmy na naszej kochanej plaży i na magicznych spacerach. Zachody słońca na mojej plaży, są bajkowe. W sierpniu świętowaliśmy z rodziną i przyjaciółmi naszą pierwszą rocznicę ślubu. Byliśmy na Męskim Graniu, które wzbudziło we mnie mieszane uczucia, ale generalnie było kolejną okazją do spotkania z bratem i posłuchania Miousha. W sierpniu staraliśmy się celebrować każdą chwilę, stąd wycieczki nad morze i nad jezioro. Mam wrażenie, że wycisnęłam ten miesiąc jak cytrynę!
Wrzesień. Zaczął się pięknie! Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę, tym razem los nas poniósł w Góry Stołowe. To było moje pierwsze spotkanie z nimi i wróciłam całkowicie zakochana w tamtych terenach. Kłodzko, Zamek Książ, Ołomuniec, Skalne Miasto, wędrówki po tajemniczych i dostojnych skalnych cudach. To był piękny czas i chętnie tam wrócę. No, a jak już wróciłam, to bach, pochodziłam tydzień do pracy i złapał mnie paskudny covid. Dwa tygodnie siedziałam w domu i czułam się całkowicie otępiona i niesprawna na każdym polu. Druga połowa tego pięknego miesięca, zamieniła się w naprawdę fatalny czas. Nie sądziłam, że mogę tę chorobę, aż tak źle przejść!
Październik. Po siedzeniu w domu, naszło mnie na małe zmiany w wystroju wnętrz, odwiedziliśmy Vintage Skład, i podrasowaliśmy nasze cztery kąty, o meble z epoki PRL. Po covidzie byłam dalej niesamowicie wręcz słaba, nie miałam sił na spacery, i jakiekolwiek aktywności, poza spaniem oczywiście. Atrakcją miesiąca było niespodziewane ogłoszenie Depeszowej trasy koncertowej i szaleństwo. Takie pozytywne, planowanie wyjazdu, kupienie biletów. Raz byłam w lesie, na jesiennym spacerze, zrobiłam zapasy herbaty, pokusiłam się nawet o produkcję pierogów z malinami i serem. Kiedy wydawało się, że idzie ku lepszemu, postanowiliśmy zorganizować wieczór z przyjaciółmi. Ale wiadomo, miesiąc bez chorób? Nie ma mowy. Zamiast wieczoru pełnego rozmów i żartów, leżałam z okropną anginą.
Listopad. Jako, że październik skończył się chorobą, to i listopad się nią zaczął. Moja angina rozsiała się po organizmie, musiałam zmienić antybiotyk i wylądowałam na długim zwolnieniu. Dużo gotowałam, nawet lekko się rozpieszczałam kulinarnie. Udało mi się też nieco nadrobić zaległości towarzyskie, w drugiej połowie miesiąca. Aczkolwiek przez cały miesiąc towarzyszyła mi ogromna i niczym nieokiełznana senność i brak energii do życia. A jak już poszłam na jeden spacer, to okazało się, że będzie miało to poważne skutki. Czyli po prostu, na spacerach można podjąć spontaniczne i odważne decyzje!
Grudzień. W zasadzie ciężko robić podsumowanie po podsumowaniu. Ale cóż, zdrowie znów lekko zaszwankowało, pracy było aż za dużo, miesiąc minął błyskawicznie i przyniósł prawdziwą zimę. Chociaż na chwilkę!
Jaki to był rok? Dużo się działo, dużo dobrego. Było kilka gorszych chwil, głównie spowodowanych przez zdrowie, od września walczę z long covid i osłabioną odpornością. Ale było tyle dobrego, pięknych podróży, cudownych spotkań i miłych wspomnień. Jesteśmy fajną rodzinką, mamy cudowne kociaki, nasi bliscy są zdrowi i blisko nas. Na pewno będę wspominać ten rok, jako czas odwagi i realizacji marzeń!
Ścieżka dźwiękowa- Editors- Harm