Zdobywca Sokolicy

Jak już wiecie, majówkę spędzałam w Pieninach. W ich pięknie zakochałam się kilka lat temu. Wystarczyło mi zaledwie kilka godzin by się w nich zakochać w pełni. I wiedziałam, że wrócę. I jak zaplanowałam, tak zrobiłam. Wróciłam i spędziłam tam pięć dni. Moją relację zacznę od górskiej wędrówki na Sokolicę.

Kiedy przygotowywałam się do naszej podróży, planowałam wdrapanie się na Trzy Korony. Taki był plan. Ale, ale. Będąc już na miejscu, przeczytałam, że polecane jest zdobycie Sokolicy. Bo ze Szczawnicy prowadzi łagodna ścieżka, i każdy sobie z nią poradzi. A dodatkowo, widoki z Sokolicy naprawdę zapierają dech. Wiecie, mnie długo nie trzeba było namawiać. Łatwa ścieżka- godzina w jedną stronę, piękne widoki, zmieniłam więc plany. Trzy Korony musiały poczekać, wybrałam Sokolicę. Żeby nie było, wysokość Sokolicy to 747 metrów, Trzy Korony 982 metry. Sokolica jest więc nieco mniejsza, ale z pewnością jest idealna na pierwszą górską wędrówkę w sezonie.

Zjedliśmy solidne śniadanko, Lena w naszym pensjonacie, gotowała wyśmienicie. Jej racuszki skradły moje serce. Były dużo lepsze niż moje, ba, nawet moja babcia nie potrafiła zrobić tak lekkich i smakowitych racuchów, a była mistrzynią w ich smażeniu. Najadłam się jajecznicy i racuchów z dżemem. Mogłam zdobywać szczyty. Do plecaczka spakowałam wodę, suszone jabłka i batoniki orzechowe. W nawigację wpisaliśmy, no dobra, Fotograf wpisał- Parking pod Sokolicą. Pojechaliśmy, jakieś 12 minut od naszej czorsztyńskiej bazy. Wycieczki czas start! Owszem, lekko się zdziwiłam kiedy parkingowy zapytał się – idziecie na Trzy Korony? Skinęłam głową, ale w sumie, być może wyglądam jak zdobywca Trzech Koron. Mam odpowiednie buty, kurtkę, plecaczek. Widać, na pierwszy rzut oka, moja kondycja jest rewelacyjna. Idziemy!

Po jakichś 500 metrach zastanawiam się kto napisał, że ten szlak jest taki płaski i przyjemny. Idę prawie stromym wzniesieniem. Trochę też mnie dziwiło, że z nami praktycznie nikt nie idzie. Jak na bardzo popularną ścieżkę, było to co najmniej lekko zadziwiające. Czas płynie, a ścieżka ani myśli robić się płaska i przyjemna. Im dalej w las tym gorzej. Desperacja ma sięgnęła tego poziomu, że sięgnęłam po dwa patyki/gałązki, które robiły za kijki podejściowe. Fotograf się śmiał, ale 5 minut później zrobił to samo. Ścieżka była nie tyle kamienista, co po prostu skalna. Szliśmy po wąskiej skalnej ścieżce, ja i mój lęk wysokości! W końcu pojawił się znak, prosto na Trzy Korony, w bok na Sokolicę. W teorii 45 minut, ale jak to! Droga miała trwać godzinę, my idziemy już 45 minut. Nic mi się nie zgadza, ludzi nie ma, ścieżka nie jest łatwa, i ten czas….

Po 15 minutach trudnego marszu, po skalnych kamieniach, raz w dół, raz w górę, mijamy kolejny znak- Sokolica, ścieżka eksponowana 45 minut. Nie wiem kto to pisał, ale w tym Pienińskim Parku Narodowym, mają problemy z liczeniem, czasem i odległościami. Dalej idziemy praktycznie pustą ścieżką, pogoda piękna, a mi nogi ogłaszają strajk, niczym Bunt na Bounty. No cóż, ostre podejście i proszę bardzo, zdobywamy Czertezik, 772 metrowy szczyt. Zaczynam się zastanawiać, czy nie poprzestać na owym Czerteziku. Widoki, owszem piękne, ale jednak całą sobą czuję, że składam się jedynie z bolących łydek. Podjęta decyzja, idziemy dalej.

I dojście na Sokolicę okazało się wielkim wyzwaniem, ścieżka była naprawdę trudna, i zdradliwa. Nie chciałabym nią iść w jesienny, mokry czas. W każdym razie, w końcu doszliśmy do rozwidlenia, a tam proszę, tłumy w trampkach! Wszyscy szli łagodną i miłą dla ciała ścieżką. Aby wejść na szczyt należy kupić bilet -cena to osiem złotych, uprawnia on do wejścia również na Trzy Korony, jeżeli komuś mało podejść. Miła pani potwierdziła moje obawy- od strony Szczawnicy, jest łagodna, rodzinna wręcz ścieżka dojścia. Szybki rzut oka na mapę, my zaparkowaliśmy w Krościenku. Stąd nasza pomyłka i eksponowana-skalna ścieżka. No cóż, idziemy na szczyt. Szczyt mały i wąski, widoki piękne, ale ludzi tłum. Większość robi sobie piknik, zajada kanapki, i nie baczy na to, że tam jest naprawdę wąziutko. My napawamy się widokiem i dumą z samych siebie. Tak, jest pięknie, widać magię Pienin, widać zaśnieżone Tatry, cały przełom Dunajca. Po wejściu na szczyt ogarnia mnie radość i pewna błogość. Z tej radości kupiłam sobie dyplom zdobywcy Sokolicy! A co tam, jestem z siebie dumna.

Ta błogość i duma, co prawda szybko znika, kiedy okazuje się, że musimy wracać tą samą drogą. Po prostu nie opłaca się iść do Szczawnicy i maszerować z dwie godziny po auto. Wracało się nieco lepiej, aczkolwiek nie zawsze było z górki, duża część jest pod górkę, i są to strome, kamienne podejścia. Nie wiem czy to zasługa endorfin po zdobyciu szczytu, czy to efekt zjedzenia orzechowego batonika, ale szło mi się nieco lepiej. Tak dobrze, że powrót na parking oznaczał pokonanie trasy o 35 minut szybciej niż zakładałam.

Moje wrażenia? Droga była wymagająca, z pewnością nie jest to rodzinna trasa. Ale za to takich widoków, nie ma idąc ścieżką szczawnicką. Przy okazji zdobywa się też Czertezik, i zdobywa się go, w totalnej samotności. To z pewnością dobry szlak, dla tych, co lubią ciszę, spokój, widoki i odrobinę zmęczenia. Tych zapraszamy do Krościenka, wszystkich innych prosimy do Szczawnicy. Ja jestem zadowolona z naszej pomyłki! Była to naprawdę piękna pomyłka. Zresztą, zobaczcie sami.

Ścieżka dźwiękowa- Bang Gang – My Special One

38 myśli w temacie “Zdobywca Sokolicy

  1. Hmm, pamiętam, że ostatnio wchodziłam na Sokolicę od strony Szczawnicy, od punktu przeprawy przez rzekę i trasa była faktycznie na godzinkę, nie pamiętam, jak mocno kamienista, ale na pewno stroma i nie powiedziałabym, że takie nic… Ale na mapie widzę, że jest jeszcze inny szlak od Szczawnicy, to może ten? I wtedy jeszcze na szczycie rosła sławna sosna. 🙂 Czertezik i Trzy Korony były następnymi punktami, a zejście zdaje się do Krościenka. Ten eksponowany można było ominąć równoległym, ale on jest ładny i ma dużo barierek, a odrobina adrenaliny nie zaszkodzi. 😀 Choć te punkty widokowe na szczytach też są dla mnie emocjonujące. 😀
    Najważniejsze, że cel osiągnięty, jest radość z sukcesu i widoki w pamięci. I piękne zdjęcia, aż się chce tam wrócić. 🙂

    Polubienie

      1. Czyli dodatkowy wysiłek się opłacił. 😀
        O sośnie było głośno, że została uszkodzona, ale dobrze, że nadal żyje! 🙂

        Polubienie

  2. Też jestem z Was dumna! 🙂 Nie wiem czy bym podołała, raczej wybrałabym mniej stromą ścieżkę.. Wystarczy, że raz wdrapałam się na Śnieżkę od samego dołu – pod koniec ze łzami w oczach. Brawo Wy! Widoki piękne 🙂

    Polubienie

      1. Jesteś prawdziwą zdobywczynią Sokolicy, ba!, nawet dyplomowaną 🙂. A te cudne zdjęcia to najlepszy dowód na to, że była to piękna pomyłka. Może gdyby było łatwiej nie byłoby tak fajnie?

        Polubienie

  3. Byliśmy na Sokolicy jeszcze w czasach, gdy sosna rosła sobie spokojnie bez uszczerbku na zdrowiu 🙂 Jak miło czytać, że Pieniny Ci się podobają. Mnie zauroczyły od pierwszego wejrzenia, właściwie nas, bo oboje z MS kochamy Szczawnicę i okolice. Pozdrawiam 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz